Chorwacja, Bośnia

Data:
     01 - 11.09.2005

Skład:
     - Paulik + Tool (Suzuki DR 800S)
     - Sebozakręt (Honda CB 500)

 


Galeria zdjęć


Dzień 1 - 01.09.2005r.
Umówiliśmy się z Sebą na godz. 8:30 na BP przy wyjeździe na Bielany Wrocławskie. Małe pierdnięcie w oponki, tankowanie i rura na granice z Czechami w Boboszowie. Dzień zapowiadał się bardzo ładny. Po godzinie zmuszony byłem zatrzymać się na stacji benzynowej, powodem było jeszcze zbyt małe ciśnienie w oponach. BIG był zapakowany prawie na maxa! Przejazd przez granicę bez najmniejszych problemów. Standardowa procedura: wymiana pieniędzy, wciągnięcie kanapki, łyk picia i rura na Brno. Po drodze mała dezorientacja - gdzie my jesteśmy? GPS przyszedł z pomocą i dosyć szybko znaleźliśmy się na granicy Austriacko-Czeskiej , gdzie jeszcze zatrzymaliśmy się na mały obiad w postaci extra smażonego sera z fryteczkami :) Po dość szybkim przekroczeniu granicy gonimy na Wiedeń! Kultura jazdy w Austrii jak zwykle mimo nie pierwszej wizyty w tym kraju, mnie totalnie zaskoczyła. Rewelacja pod każdym względem, a i ceny nie tragicznie wysokie. Po dość sprawnym dojechaniu do Wiednia i znalezieniu Centrum/Stare Miasto - parkowanie i szybkie zwiedzanie. Po około 2 godzinach "biegania" - czas na dobrą kawę i lody.

Rura w kierunku Graz gdzie po drodze koło godziny 18:00 planowaliśmy znaleźć nocleg na jakimś kampingu. Plan był dobry, gorzej z realizacją. Zaczęło się ściemniać, a w tych rejonach dziwnie pełno w pensjonatach, dodatkowo brak kampingów, a hotele po dziesiątki € za osobę! Około godz. 22:00 już szukaliśmy noclegu na dziko. Zjechaliśmy na stacje AGIP po browarki i coś do jedzenia. Wizyta okazała się owocna, Paulik załatwiła nocleg na tyłach, gdzie właściciel pozwolił rozbić namiot na trawie i dał klucze od toalet do naszej dyspozycji. Dzień więc miał się skończyć niezwykle miło, gdyby nie fakt, że nie mieliśmy namiotu! Tzn. był, ale nie kompletny i stęchły ;) Perspektywa spania w górach pod chmurka była ciekawa :) Personel stacji na zakończenie dnia przyniósł nam jeszcze świeże pieczywo - za friko! Poszliśmy spać.

Dzień 2 - 02.09.2005r.
Wczesna pobudka ( 6:00 ). Okazało się, że winniczki (te bez skorupek) uwielbiają nasze śpiwory i nas samych, można je było liczyć w 10tkach. Dodatkowo w nocy zaliczyłem nalot (tak mi się wydaje) nietoperzowych odchodów - hehe. Wyjątkowo przyjemne w dotyku! W miarę szybko zrobiliśmy sobie kawkę, zupkę, smarowanie łańcuchów, mycie reflektorów i wio na Ljublianę.

Droga była bardzo przyjemna, tylko 150-200km musieliśmy jechać autostradą, niesamowite widoki szczytów górskich złagodziło nudę jazdy austriackim banem.

Słowenia, małe Państwo położone w Alpach o urokliwych małych miejscowościach, samą stolicą Ljublianą byliśmy trochę zawiedzeni i po 1,5h zwiedzaniu polecieliśmy na Triest, już w stronę wybrzeża Adriatyku.

Po dojechaniu na miejsce i odnalezieniu właściwego dla nas miejsca na nocleg, zalogowaliśmy się na kampingu w miejscowości Lucija, gdzie po kąpieli poszliśmy zwiedzać miasteczko oraz na jedzonko i piwko do miłej i klimatycznej gospody. Jedzenie dzisiejszego dnia szczególnie nam smakowało. Dzień zakończony ok. 23:00.

Dzień 3 - 03.09.2005r.
Po śniadaniu ok. 9:00 składamy nowy (kupiony pod Ljublianą w E.LECLERC) namiot i ruszamy przez malownicze klimaty Słowenii i Chorwacji, drogą na Rjieke. Samo miasto zwiedzamy zwalniając do 2ki, gdzie po krótkiej przerwie na słodką bułkę i fantę przy stacji benzynowej ruszamy cudowną drogą nr 8 przez wybrzeże chorwackie w kierunku Zadaru! Rewelacyjne 180km serpentynami w przepiekanej pogodzie - to jest to! Zadar osiągamy około 20:30, gdzie po 21 przeprawiamy się promem na wyspę Ugljan. Tam już Gizmo (nasz gospodarz) załatwił nam apartament za bardzo dobrą cenę 10€ za noc. Kąpiel, piwko, kolacyjka i spanko zaliczamy w okolicach 00:00.

Dzień 4 - 04.09.2005r.
Byczenie! Tego potrzebowaliśmy już od dawna. ¦niadanko, klapeczki, ręczniczek, soczek i wio na plaże, którą wcześniej polecił nam Gizmo! Rewelacja. Temperatura 35st. Skałki, gaje oliwne i piękne ścieżki szutrowe. Cud, miód! Krystalicznie czyste morze w kolorach takich, że trudno je dzisiaj opisać. Polecam każdemu taką kąpiel. Jedyny mało zabawny szczegół to jeżowce i bardzo ostre dno. Jedne się wbijają w stopy, drugie je tną. Wyjściem są klapeczki, a najlepiej takie, których nie zgubisz podczas pływania. I tak do 16:00. Wieczorkiem zapodaliśmy pyszną kolacyjkę w klimatach nadbrzeża oraz ładny spacer po miasteczku. Piwko i bania :)

Dzień 5 - 05.09.2005r.
Wycieczka motocyklowa wzdłuż wysp Ugljan i Pasman. Około 100km nam z niej wyszło. Po drodze zwiedziliśmy większości miasteczek i portów na wyspach oraz zobaczyliśmy świetny stary Monastyr. W drodze powrotnej pojechaliśmy na plaże powygrzewać na słoneczku i powyginać w wodzie nasze ciała. Do wieczora nic tylko plaża. Wieczorkiem zapodaliśmy pyszną kolacyjkę w klimatach nadbrzeża. Piwko i bania - hehe znów :P

Dzień 6 - 06.09.2005r.
Wcześnie rano zbiórka, żeby zdążyć na 8:15 na prom do Zadaru. Dzisiejszym celem był Plitvicki Park Narodowy. W Zadarze byliśmy o godz. 9:30, gdzie jeszcze zrzuciliśmy zdjęcia na płytki i spacerkiem zwiedziliśmy stare miasto. Około 10:30 byliśmy już na banie w kierunku Plitvickich. Do celu było jakieś 150km od granic Zadaru. Po drodze mieliśmy niespodziankę w postaci obniżenia temperatury. Wjechaliśmy w tunel, który miał ok. 6km długości, przed tunelem upał ok. 30st., a po wyjeździe 12-14!. SZOK. Zmarzliśmy, ale pogoda szybko wróciła do poprzedniego stanu.

W samym parku cudownie, kilkanaście jezior położonych piętrowo i rzecz jasna, masa wodospadów między nimi. Po 4 godzinach intensywnego spaceru, przejazdu busem, pływaniu stateczkiem - zmęczeni, ale szczęśliwi wyruszyliśmy w prawie powrotną drogę do Sibenika na wybrzeżu. Po znalezieniu kampingu, szybkie logowanie, rozłożenie namiotu i biegiem głodni na kolacje. Carbonare jak zwykle rządzi! Spanie i do następnego dnia.

Dzień 7 - 07.09.2005r.
Ten dzień zapowiadał się na szczególny. Czekała na nas piękna trasa i 2 cudowne punkty jakimi były miasta Split i Dubrovnik! Ten pierwszy osiągnęliśmy dość wcześnie mimo 120km drogi. Zwiedzanie było dość intensywne, a temperatura wysoka. Port, stare miasto i Pałac Diocletiana - rewelacja, polecam wszystkim. Super lody w pobliskiej kawiarni i po około 3 godzinach szwędania udaliśmy się w kierunku Dubrovnika (około 260km) świetną drogą, zupełnie podobną do tej z dnia 3. Serpentynki, wybrzeże, góry... ech ja chce tam wrócić! Po osiągnięciu celu już późnym popołudniem, logujemy się na rewelacyjnie oznaczonym kampingu w samym centrum miasta. Szybka kąpiel i w lekkim stroju uderzamy na stare miasto - "zwiedzać" i buszować po zakamarkach. Miasto DROGIE, o czym mogliśmy się przekonać korzystając z usług i oferty 1 z knajp. Jedzenie dobre, ale mało. Cena nas zabiła - doliczyli ok. 20% napiwku, a i w menu ceny były już dość wysokie. Późnym wieczorem wróciliśmy na kamping. Piwko litrowe na łba z plastikowej butelki ;) i spanko.

Dzień 8 - 08.09.2005r.
W nocy pojawiła się ostra burza. Na szczęście nie było strat w ludziach ;) Po śniadanku w drogę. Nie mogliśmy się doczekać, gdyż to właśnie dzisiaj mieliśmy wjechać do Bośni! Znalezienie znaku na przejście graniczne - dosłownie "graniczyło" z cudem. Kompletnie brak jakiegokolwiek oznakowania. Chorwaci nie chwalą się swoimi sąsiadami i vice versa. Na przejściu staliśmy dobre 20min ponieważ straż graniczna sprawdzała milimetr po milimetrze nasze wszystkie dokumenty.

Już na wjeździe, przestrzelone znaki drogowe wskazywały na niedawno zakończoną wojnę. Dzikie pustkowia rozciągające się na setki kilometrów. Na szczytach majaczące opuszczone strażnice i mnóstwo opustoszałych wsi. W takim klimacie dojechaliśmy do Mostaru. Miasto zniszczone, spalone, zbombardowane, które ma jednak w sobie serce, stary most, z którego odbywają się skoki do rzeki. Dzielni młodzieńcy, skacząc kilkanaście metrów w dół między skałki, udowadniają swoją odwagę i miłość do wybranki.

Po zwiedzeniu miasta, zatrzymaliśmy się w tawernie przy drodze na Banja Lukę, niedaleko obozu dla uchodźców, którzy bardzo lubili być fotografowani ;) Droga w górach przy rzece robiła maxymalne wrażenie. Zakręty przed Jajcami ..to trzeba przeżyć! My wzbogaciliśmy doznania o mandat na prawie 100zł - prędkość na wyjściu z zakrętu 84km/h, gdzie ograniczenie było do 40km/h ;) Trzeba uważać, policja w najmniejszej wsi przyczajona.

Mijając "dosłownie" Banja Lukę, namiot rozbiliśmy na dziko nieopodal hotelu z zaporową ceną 70€ za osobę!!! Szczerze to prawie nie przespałem tej nocy.. Bośnia uruchomiła moją wyobraźnię.

Dzień 9 - 09.09.2005r.
Po dość wczesnej pobudce, migiem na stacje. Tankowanie - tu o dziwo spisywali transakcje płacenia karta, nr paszportu, imię i nazwisko oraz narodowość :/ Dość szybko przedostaliśmy się na granicę chorwacko-bośniacką. Plan na dzisiaj to był Budapeszt. ¦niadanie w Daruvar - mieście roku 2004 uznane przez władze Chorwackie. Na mój gust Ok, ale bez żadnych rewelacji. Kolejna granica tym razem chorwacko-węgierska. Nudy.. nudy.. i nuuuudyyyyy do samego Budapesztu ;) Zanim znaleźliśmy kamping przebijając się przez ogromne korki w centrum była już 18:00. Kąpiel i na miasto w light'owych ciuszkach. Małe zwiedzanie z poziomu moto. Masa wieczornych zdjęć. Kolacja w Burger Kingu, a podobno gulasze węgierskie są takie pyszne... może następnym razem. I koło 24 na kamping spać. PS Balaton jest przereklamowany ;)

Dzień 10 - 10.09.2005r.
Mimo, iż Sebo stracił 4 z 7 splotów swojej linki sprzęgła - uznaliśmy za sensowne kontynuowanie jazdy bez naprawy w jakimś serwisie. Ucieczka z Węgier była dość szybka, a droga w Słowackie Tatry wyjątkowo przyjemna. Klimaty jak w Polsce. Kilka przystanków w celach dokumentacji fotograficznej. Celem na dzisiaj były termy! Ciepłe wody, które to ostatnio w tych rejonach są bardzo modne i cool :P Zatrzymaliśmy się w miejscowości Oraviny gdzie poziom basenu i term był wypasiony. Kulturka - szafeczki, bicze wodne, jacuzzi, itp.! Pokój na noc załatwiliśmy w pobliskiej miejscowości za 20zł od osoby. Tanio, czysto i bardzo OK. Polecamy tamte rejony. Po 2-3 godzinnej kąpieli spało się wyśmienicie. To była nagroda za tyle godzin w siodle. Piwo Złoty Bażant, tego nie trzeba reklamować.

Dzień 11 - 11.09.2005r.
W tym dniu było jakoś smutno. Pogoda niemrawa. My niemrawi, a to dlatego że zostało tylko 20km do granicy słowacko-polskiej i to był ostatni dzień naszej wyprawy. ¦niadanie na stacji benzynowej. Droga do granicy OK, a zaraz za zwaliła się w koleiny, dziury... drogie paliwo heh LIPA. Przejechaliśmy przez Żywiec, Katowice, obok Opola i do Wrocławia. Dodatkowo w połowie drogi zatankowałem jakieś gówno i moto lipnie jechało.

W zupełnie odmiennej atmosferze się rozstawaliśmy. Miło, sympatycznie i z bananem na twarzy podsumowującym wojaż Chorwacja-Bośnia 2005r. Wrocław osiągnęliśmy około 15:00.



Podsumowanie, koszty

Generalnie nie oszczędzaliśmy na jedzeniu. Wielokrotnie jedliśmy w barach, restauracjach o średnim poziomie, co wyszło później w podsumowaniu finansowym wyjazdu. Spokojnie można na jedzeniu wyjść taniej niż w Polsce. Noclegi średnio po ok. 25zł za osobę - kamping. Pokój na wyspie 10 € za głowę.

Prom na Ugljan (Chorwacja) - motocykl+2 osoby to koszt ok. 40zł

Policja - Nigdzie nie ma tak dużo policji jak w Bośni. Wielkie UWAGA tam na "niebieskich". Są niezwykle upierdliwi i stoją dosłownie w każdej wsi. Mandat za przekroczenie wydaje się być stałym w kosztach i wynosi 50KM czyli jakieś 100zł. Po powrocie do Polski dowiedziałem się, że nie ma się "jednak" obowiązku płacenia na miejscu. Mnie zabrali paszport i miałem mało do dyskusji. W razie czego telefon do Ambasady Polski w Sarajewie. Zdecydowanie działa.

Benzyna - Wszędzie jest po około 1€ z niewielkimi różnicami. W Austrii, Słowenii, Chorwacji, Bośni, na Węgrzech można zrobić dużo więcej km niż na polskim paliwie - to pocieszające.

Spanie - W Chorwacji trudno jest spać na dziko, ale pewnie się da. Austria w lasach, Słowenia jest dość tania wszędzie. Węgry, Słowacja, Czechy luz. Te ostatnie trzy też nie mają wygórowanych cen na kampingach. Ceny podałem wyżej.

Karty płatnicze - Ja mam Vise Electron, tylko w jednej restauracji w Dubrovniku mi jej nie obsługiwano - obok miałem bankomat. Zdecydowanie w tamtych rejonach polecam korzystanie z karty jako jedynego środka płatniczego. Kursy bank Inteligo przeliczał dużo lepsze niż te w kantorach. Nie miałem kłopotu ze zbledną "bardzo różną" walutą w portfelu.

Łącznie przejechaliśmy 4tys km z małym haczykiem - zdecydowanie polecam tą trasę na odpoczynek i przyjemną jazdę!


Galeria zdjęć