Ukraina - Rumunia - Bułgaria

Data:
     22.07 - 05.08. 2005

Skład:
     - Łukasz 'Ordynus' (DR 650 RS)
     - Rafal 'Qrczak' (Honda Africa Twin)
     - Radek 'Giovanni" (Aprilia Pegaso 650)

 


Galeria zdjęć


Najpierw na zlot...
Pierwszym punktem wyjazdu miał byc Zlot na Ukrainie "Kosiv 2005". Z rańca byliśmy na przejsciu granicznym. Kulturalnie ominęliśmy kolejkę samochodów i wepchneliśmy się na początek olewając, równie kulturalnie, pieniącego się dziadka :) Bez wiekszych problemów byliśmy juz na Zielonej Ukrainie i mkneliśmy do miejsca zlotu. Oczywiście droga nie była prosta. Pomimo tego, że mieliśmy GPS i mapy udało nam sie pare razy zgubić. Koniec końców dotarliśmy i jakoś fartownie wjechaliśmy za friko. Na miejscu już czekali znajomi którzy zadekowali się u mieszkających niedaleko gospodarzy. Jako że 20 hrywien nie jest majątkiem (ok 12 zł), zgodziliśmy się zanocować u nich. Jak się później okazało wyszliśmy na tym super, bo w cenie dostaliśmy pyszne ukraińskie śniadanko z kilku dań i zaprzyjaźnilismy sie z rodzinką :)

Co do samego zlotu to powiem tak: warto!! nawet za cene biletów (chyba 30 hrywien?) były pokazy lotnicze, pokazy spadochronowe, można było pościgać się na pasie startowym, popatrzeć na przerobione na dragi Dniepry (super widok) i co najprzyjemniejsze powozić piękne lokalne dziewoje :) Podsumowując: u nas takich fajnych zlotów jak na lekarstwo i pewnie dlatego tak żadko na nie jeżdżę. Ale jedno jest pewne - za rok znowu będe w Kosiviu :)

Ukraina, zakarpacie
Ukraina zawsze pozostawia po sobie miłe wspomnienia w mojej głowie. Można nawet przymknąć oko na buractwo i biurokracje ukraińskich celników na polskiej granicy. Władze jak wszędzie mogą być upierdliwe, ale tym razem obyło sie bez więkzych problemów

Naszym celem było omijanie gdzie tylko się da cywilizacji, utwardzanych dróg i dużych miast. Dzieki temu mogliśmy podziwiać piękno nieskażonej jeszcze przyrody zakarpacia, obserwować życie ludzi, które troche wolniejsze jest od naszego. Moglismy wyżyć się na drogach które czasem przypominały bezdroża :) Ale to właśnie było fajne i tego oczekiwaliśmy.

Rumunia, początek Karpat
Przejście graniczne, jak i trasa od przejścia w Rumunii może trochę zaskoczyć tych co żyją stereotypami. Może nie wszyscy wiedzą, ale Rumunia to nie kraj żebrzących w tramwajach i skrzyżowaniach kalekich brudasów. Tak tak - to kraj cywilizowany !! :) Co więcej naprawdę wart zobaczenia! Drogi w Rumunii są na wysokim poziomie, ale my oczywiście takie omijaliśmy :) Te którymi jeździlismy w Rumunii w wiekszości przypominały te na Ukrainie - tak więc dziury, lasy i góry.

Pierwszym większym miastem jakie zobaczyliśmy w Rumunii była w Timisoara. Płatny wjazd na cytadele (stare miasto) opłacił się. Było miło i sympatycznie. Posiedzieliśmy przy piwku relaksując się i obserwując dziwacznych przebierańców i piękne dziewczyny. Spacer po starych uliczkach, z których co i raz wystaje Drakula zapamietamy długo ;) Co do drakuli jeszcze... Rumunia to w znacznej części Transylwania, która słynie z pewnego sympatycznego gościa - księcia Vlada Tepesa "Palownika" nazwanego później Draculem (Diabłem), a jescze później przez Hollywodzkich filmowców Drakulem, Nosferatu czyli księciem wampirów... Vlad był trudny we współżyciu. Ci którzy mu nie pasili wbijał na pal i po problemie. Teraz oczywiście połowa knajp i sklepów z pamiatkami w Transylwani pełna jest wampirów... ale i pomniki oryginalnego Vlada, też można napotkać :)

W Rumunii posługują się językiem podobnym do włoskiego. Niekiedy ciężko było sie dogadać, ale w pytaniu o drogę nasza wiedza wystarczała, tym bardziej że zagajeni "tubylcy" byli chętni do współpracy i bardzo gadatliwi. Jak się później okazało niektórzy też bywają strachliwi, a policja niezbyt pomocna :/ Zawiedliśmy sie bowiem w drodze powrotnej kiedy to trzeba było wyciągnąć Aprilie z rowu... Siłowaliśmy się z godzinę po nocy w ciężkim deszczu, a dla policji najważniejsze były paszporty. Pomocnej dłoni nie uzyskaliśmy... ale to tylko mało znaczący epizod...

Małe wsie i miasteczka są specyficzne. Niektore jakie widzieliśmy to typowe zadupia, w które tylko koń albo terenowe Aro mogą wjechać. Koń, Aro albo my :) Nie było jednak nigdy problemu z rozbiciem sie z namiotami obok którejkolwiek osady. Na jednym z pastwisk przeprowadziłem nawet remoncik ślizgającego się sprzęgła w DR :) Ognisko, biwak - na początku troche nieufnie ale summa summarum mieszkańcy byli OK.
Widok takich motocykli to, tam gdzie sie pojawialiśmy, nadal żadkość \ i chyba swego rodzaju widowisko. Dzieciaki, dorośli - każdy patrzy ze zdziwieniem ale i z uśmiechem. Raz nawet dostaliśmy arbuza :D

Fogarasze, trasa transfogarska
To najpiekniejsze miejsce jakie widzieliśmy... Tu żadne opisy (tym bardziej mój nieudolny) ani fotki nie pokażą ogromu gór Fogaraszy, piekna serpentyn i urwisk. Po prostu tam trzeba pojechać. Trasa transfogarska wiedzie przez góry (Muntii Fagarasului) w miejscach gdzie wydawało by się, że drogi za nic w świecie nie da sie zbudować. Dzieki temu możliwe jest dojechanie na wysokość ok 2050 m n.p.m. serpentynami nad przepaściami. Podobno przy budowie trasy zginęło setki ludzi (żołnieży i skazańców) - wszystko z rozkazu Ceausescu, który nie miał jak dojechać na wakacje :) Szkoda gadać - lepiej pojechać i zobaczyć.

Po przejechaniu tunelu wydrążonego w górze jedzie się serpentynami tym razem w dół. Aby atrakcji było więcej, na drodze na wskutek roztopów pojawiło się wiele zwalonych pni, kamieni i ziemi. Wiele z przeszkód było dla samochodów nieprzejezdnych... My jednak w korkach nie staliśmy i z właściwą sobie gracją pokonywaliśmy przeszkody z oklaskami w tle ;)

Do Rumunii warto jechać. My pewnie jeszcze tam wrócimy zwłaszcza, że na wszystko czasu było za mało. Dwutygodniowy wyjazd jest za krótki na samą Rumunią, a przed nami jescze Bułgaria!

Bułgaria
Do Bułgarii wjechaliśmy przez przejście promowe na Dunaju (Bechet-Orjahovo). Być może dlatego, że byliśmy motocyklami zostaliśmy potraktowani przez załogę promu troche inaczej niż kierowcy samochodów (głównie TIRów). Moglismy wejść do pomieszczeń służbowych promu, zwiedzić maszynownie i mostek kapitański.

Zeskok z promu i przejazd na pełnym gazie przez dezynfekcje dla TIRów wywołały śmiechy obsługi przejścia :) Sama odprawa celna bez problemów i już byliśmy w Bułgarii. Obraliśmy kierunek na Sofię poprzez małe miejscowości. Warto przejechać trasą na północ od Sofii: Vraca, Rebarkowo, Lakatnik, Svoge, Sofia. Traska jest ciekawa i urokliwa. Wokół góry, różnokolorowe skały, tunele i jaskinie. Miejscowość Lakatnik leżąca na trasie jest miejscem gdzie spotyka sie wielu "skałkowców" ćwiczących wspinaczkę z wielu krajów. Jadąc tamtędy warto też zajrzec do monastyrów: Cerepiski manastyr i Sedemte prestola - klimaty sielskie anielskie i stare nierestaurowane, zabytkowe ołtarze.

Sofia
Sofię z różnych względów musieliśmy odwiedzać kilka razy w czasie wyjazdu. Dzieki temu poznaliśmy sporo fajnych ludzi, którzy chętnie nam pomagali i których miło było spotkać. Jest miastem o długiej historii i pełnym zabytków. Jest co oglądać, a niektóre deptaki utwiedzają w przekonaniu, że to Wielki ¦wiat. Wiele miłych restaruracyjek, pubów, klubów zachęca do przesiadywania w upalne dni.
Sofia leży u podnóża gór Witosza. Udało nam sie znaleźć (nie było łatwo) tam fajne miejsca noclegowe z których widać Sofię nocą. Naprawde fajny widoczek - w sam raz do piwa :)

Będąc w Bułgarii (niekoniecznie w Sofii - drożej) warto zakosztować miejscowych potraw. Nam najbardziej pasowały przystawki, które to wykorzystywaliśmy w roli zagrychy/popity. Szopska sałata i tarator znakomicie nadają sie do trunków takich jak rakija, mastika czy zrobiony z niej zielony "obłok" (mastika z mięta).

Wybrzeże
Ze stolicy udaliśmy się nad Morze Czarne, aby opalić nasze blade ciała :) Powiedziano nam, że warto pojechać w okolice Burgas, a w szczególności w rejony pod granica turecką. I rzeczywiście. Wszytsko wyglądało jak na lazurowym wybrzeżu. Skały, niebieskie morze i dzikie plaże. Na wybrzeżu spotkaliśmy grupę Bułgarskich motocyklistów zrzeszonych w lub wokół klubu Drakon (MC) z Sofii. Odbywali oni wycieczke po najpiekniejszych zakatkach Bułgarii. Po rozmowie z nimi już wiedzieliśmy czego nie zobaczyliśmy, a warto by było. Dlatego też do Bułgarii wrócimy znowu :)
W miłym towarzystie spedzilismy dwa dni na hulankach, swawolach i nocnych Polaków z Bułgarami rozmowach.

Powrót
Był nieciekawy. Mielismy juz mało czasu, aby pałętać się bocznymi drogami, a do tego całą drogę padało (albo raczej lało). Przez złą pogodę nie robiły na nas wrażenia piękne widoki czy wiadukty w Rumunii budowane nad Dunajem. Mieliśmy dość deszczu. Trasa powrotna wiodła blisko granicy z Węgrami, na Ukraine przez Lwów i stamtąd do Polski.
PS. Lwów nocą super ;)

Podsumowanie
Napewno było warto. Pomimo czasami nieciekawych przygód jakie nas spotkały i tego, że czasem przeloty jakie robiliśmy były za długie i bardzo męczące, wyjazd będziemy wspominać długo. Wiemy też gdzie warto jeszcze pojechać i że napewno warto wrócić do Rumunii i Bułgarii. Piękne tereny i ciekawi ludzie. Co do kosztów, to dzieki temu że każdą noc (prócz tej w Kosiviu) spędzilismy pod namiotami, nie były zbyt wysokie. Ceny jedzenia są podobne jak u nas, a paliwo oscylowało w granicach 1 Euro (w Rumunii troche taniej w Bułgarii nieco wiecej). Napewno lepiej jest wybrać trasę przez Ukraine - o ciekawiej i taniej, a napewno nie niebezpiecznie.
Przeżyć i wszelakich doznań co niemiara dlatego nie żałujemy :)


Galeria zdjęć


Ciekawe linki:
    - Portal o Rumunii
    - Strona o Bułgarii