Ukraina 2003

Data:
     22 - 25 lipiec 2003

Skład:
     - Przemek (DR 650 RS)
     - Wojtek (DR 650 RSE)
     - Łukasz (DR 650 RS)


Galeria zdjęć


Miał być objazd Polskich gór od Kotliny Kłodzkiej do Bieszczad, już nawet siedzieliśmy nad mapą i wyszukiwaliśmy boczne drogi, które w odpowiedniej perspektywie ukażą nam piękno polski południowej, kiedy nagle ktoś rzucił: "Ej, a może Ukraina???"

No i się zaczęło,: że dziki kraj, że nasz pozabijają, a motory to na pewno zabiorą....Mimo tych przestróg stwierdziliśmy, że temat jest bardzo interesujący: nieskażona turystyką przyroda, puste przestrzenie, dzika natura... Jednym słowem to, co lubimy najbardziej!

Ustalony termin zbliżał się wielkimi krokami, zaczyna się wertowanie Internetu, zakup map i innego ekwipunku, który wydaje nam się niezbędny na prawdziwą wyprawę. W tym czasie okazuje się, że skład osobowy troszkę się uszczupla - presja otoczenia i kuszenie wyjazdem do Chorwacji jest silniejsza niż pragnienie eksploracji nieznanych krain. Całe szczęście reszta składu po równo wykazuje opętanie ideą wyjazdu. Nadszedł wreście ten dzień: Pobudka, wszystkie graty zapakowane wczoraj wieczorem, wystarczy tylko podpiąć sakwy i namiot do DR, wyściskać Żonkę i w drogę. Umówiliśmy się na wylotówce z Wawy, Wojtek już jest, czekamy chwilkę na Łukasza, jeszcze tylko fotka i śmigamy w stronę Bieszczad. Planujemy przekroczenie granicy jak najdalej na południe. Droga zleciała nie wiedzieć, kiedy, w Ustrzykach Dolnych odbijamy na przejście w Krościenku, gdzie jak przystało na lokalne "turystyczne" przejście ruch jest niewielki. Komentaż celników " ooo, takie motory to powinny tam dać rade" potwierdza nasze wyobrażenia o Ukrainie. Druga strona granicy to już biurokracja gdzie niezbędne są jakieś karteczki i opłaty, - ale bez przesady daliśmy sobie rade bez problemu - tu po raz pierwszy ( i nie ostatni) stwierdziłem, że opisy Ukrainy, na które się natknąłem są czasem przesadzone. Po kilku minutach granica jest już za nami, kierujemy się przez Stary Sambor na południe w Bieszczady Wschodnie. Tempo jazdy spada, dziurawa nawierzchnia, stare ciężarówki, a przede wszystkim widoki sprawiają, że nigdzie się nie spieszymy. Po przejechaniu około 100 km od granicy zaczynamy rozglądać się za miejscem na nocleg - wybieramy drogę lokalną (biała na mapie) w pobliżu rzeki. Kierujemy się w tamtą stronę. Wbijamy się w boczne drogi, jest szuter a po chwili gruntówka, zaczyna być ciężko jest dużo błota i wychodzą nam pierwsze paciaki. Zasięgamy języka i okazuje się, że droga, która jest na mapie jest drogą dla pojazdów terenowych służących do wywózki drewna i nie ma szans na jazdę po niej na naszych motocyklach. Decydujemy na nocleg w lesie. Odbijamy w las, droga zamienienia się w ścieżkę, ta ginie w strumieniu, którym jadąc pod prąd po kilkuset metrach wyjeżdżamy na piękną polankę. Jeszcze tylko rozbicie namiotów, papu, i sen, który po tylu wrażeniach przychodzi niewiadomo, kiedy.

Wstaje około siódmej, reszta jeszcze śpi - cykam fotkę...i kładę się jeszcze na pół godzinki. Wstajemy, robimy śniadanko ( przydaje się osłona przeciw wiatrowa, którą zabrałem w ostatniej chwili)planujemy trasę na dziś, potem pakujemy obozowisko jeszcze krótka kąpiel w górskim strumieniu i w drogę...

Zaglądamy do Turku i dosłownie po pięciu minutach dochodzimy do wniosku, że jest to ostatnie ukraińskie miasto, które zwiedziliśmy - bród, bieda, chaos na ulicach, w tył zwrot i już nas nie ma. Wracamy w stronę Polski i jedziemy wzdłuż granicy. Nie wiem czy mamy szczęście czy po prostu wszystkie drogi sa takie piękne. Pierwszy raz jadę szutrówka, która jest na mapie, ma kilkadziesiąt kilometrów długości, serpentyny i prowadzi nas przez przepiękne przełęcze. Odbijamy na południe w stronę Gorganów, Widoki zapierają dech w piersiach. Na jednej z przepięknych przełęczy zatrzymujemy się na obiadek. Ja robię za kuchtę, a chłopaki robią szybką "generalkę" przedniego zawieszenia u Wojtka (z lagi zaczyna kapać olej). Serwis i gotowanie kończymy w tym samym czasie potem biesiadujemy chyba z półtorej godzinki. Dzień upływa na krętych górskich drogach z wyśmienitymi odcinkami specjalnymi.

W małym miasteczku kupujemy pyszne piwko i powoli rozglądamy się za miejscem na obozowisko. Na jednej z przełęczy decydujemy się na nocleg na szczycie góry. Zjeżdżamy z drogi i wzdłuż grzbietu jedziemy w stronę szczytu. Po chwili pojawiają się tam nasze namioty. Nocleg widokiem na panoramę gór. Rano, kiedy wstajemy chmury są poniżej naszych namiotów - dla takich momentów warto było tu przyjeżdżać.

Rano podczas powrotu na asfalt silnik DRy Wojtka wydaje jakieś dziwne dźwięki - okazuje się, że ma mało oleju (niecały litr), dolewamy jakiś olej wysępiony od kierowcy czeskiego autokaru. A po kilku kilometrach kupujemy na stacji olej samochodowy (innych nie ma). Planujemy dziś wymienić olej w silniku, bo lepiej jak jest nowy samochodowy niż jakiś mix motocyklowego z Dieslem. W okolicy Gorganów mija nas grupa motocyklistów na zachodnich maszynach, spotykamy ich później w parku narodowym. Są to motocykliści ze Szwajcarii (Thriumph, Africa Twin z koszem, jakis cruiser Japonczyk i 2x Motoguzzi). To sa dopiero twardziele: nie znają żadnego obcego języka, maja mapę drogową Europy z europejskimi literami i nie potrafią czytać cyrlicy, w której sa wszystkie drogowskazy i nazwy miast. Oni po prostu nie wiedzą gdzie są. Kiedy pokazujemy im naszą mapę Ukrainy nie mogą wyjść z podziwu ze potrafimy ją odczytać. Pokazujemy im gdzie jesteśmy a oni nam pokazują, że jada do Odessy... Trochę się chyba zgubili. Szybkie foto i ruszamy w swoją stronę. Jedziemy w stronę Rumunii, drogą wzdłuż zalewu, którego nie ma na żadnej mapie ( Tajny Zalew??) w pewnym momencie górny kufer Wojtka nie wytrzymuje ukraińskich dziur i próbuje oddalić się podczas jazdy (pęka mocowanie). Podczas naprawy kufra Wojtek podejmuje decyzje o powrocie do domu: nie dość, że boi się o silnik, cieknie mu przednie zawieszenie, to jeszcze od tej pory bagaże ma na sznurek. Zjeżdżamy nad zalew, aby w spokoju zmienić u niego w DR olej, zmiana to moment, ale wyjazd z powrotem na asfalt po błocie pod górę to dopiero była przeprawa. Wspólnymi siłami dajemy rade. Następuje odwrót i w spacerowym tempie udajemy się w kierunku Polski. Zatrzymujemy się na tradycyjny postój na jedzonko, z przepięknym widokiem na góry. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów wyjeżdżamy z gór, widzę łąkę, która ciągnie się po horyzont. Nie ma żadnych zabudowań nie ma żadnych upraw, nic tylko droga i my. Długie proste jak na filmie "Easy Rider" , to miła odmiana po górach . Znajdujemy miejsce na nocleg w pobliżu rzeki, co wykorzystujemy na pranie i wymoczenie się na maxa - niektórzy nawet piffko spożywają w wodzie, pełen luz.

Rankiem śniadanie, pakowanie i bez zbędnego kręcenia się powrót w stronę Polski. W drodze w jednym z miast spotykamy dziwny jak na Ukraine widok: 2 osoby bez kasku śmigają na Transalpie. Okazuje sie ze to Polski motocyklista z gospodarzem, ktory jego i całą jego grupke gości pod swoim dachem. Jak sie dowiedzeliśmy wesoła gromadka bawi tu juz 2 tydzień (gorące pozdrowienia dla nich!!). Przyjęli byśmy zaproszenie, ale niestety musimy ruszac w drogę :(

Jazda tego dnia spodobała nam się tak bardzo, że przejechaliśmy ciurkiem czternaście godzin i o 23 byliśmy w Wa-wie.

Podsumowanie - było super, nie sądzę, aby gdzieś na zachodzie w "cywilizowanych krajach " można był przeżyć taką przygodę. Wspaniała przyroda, wspaniali ludzie - szkoda że tak krótko bo tylko 4 dni, ale na pewno tam wrócimy!

Streścił: Przemek  


Galeria zdjęć